Kanonicza to jedna z moich ulubionych uliczek w Krakowie. Piękne kamienice
i wylot wprost na Wawel czyni z niej idealną trasę spacerową, szczególnie w te słoneczne
wiosenne weekendy, którymi w końcu możemy się cieszyć. Kilka dobrych miesięcy
temu w jednej z kamienic otwarto restaurację specjalizującą się w tradycyjnej
kuchni polskiej w nowoczesnej odsłonie – Pod Nosem.
Styczność z lokalem miałam tylko na Najedzonych, gdzie zachwycił mnie świetnym tatarem; bardzo wtedy żałowałam, że nie skusiłam się na nic więcej. Restauracja jednak zwróciła moją uwagę już wcześniej – wyróżniającym się wnętrzem, spójną koncepcją, filmem
promocyjnym (!) i jedną z najkrótszych kart w mieście.
Zaplanowane w każdym calu wnętrze zdobią arrasy, białe storczyki i żółte
róże; dominują w nim brązy, beże i biel, a uwagę przyciągają oparcia krzeseł w kolorze bursztynu i sporej wielkości pomysłowe profile (z wyraźnymi nosami) podtrzymujące abażury przy ścianie. Nie jest to
stylistyka, w której się odnajduję, ale do eleganckiej polskiej restauracji
pasuje jak ulał. Trochę mniej współgra z nią
bossa nova w głośnikach, ale trzeba przyznać, że stwarza relaksującą
atmosferę.
W wiosennej odsłonie menu znajdujemy zaledwie dwie sałatki, cztery
pierwsze dania (w tym zupę – krzonówkę) oraz pięć dań głównych. Zanim na stole
pojawiła się przystawka, bardzo uprzejmy, profesjonalny kelner poetyckim głosem
przedstawił amuse-bouche – marynowany
rostbef z malinami z sosem z czerwonego wina. Był to chyba najlepszy
poczęstunek szefa kuchni, jaki zdarzyło mi się jeść w Krakowie – był doskonały
w swojej prostocie i stanowił obietnicę dużych emocji. Do stołu podano wtedy
także koszyczek różnego rodzaju pieczywa, wciąż ciepłego, chrupiącego i bardzo smacznego
(od razu przypomniała mi się genialna broa
z Belcanto!).
Sałatka z marynowaną polędwicą wołową, rukolą i oscypkiem (29 zł) wyglądała
szalenie apetycznie – mięso fenomenalne, rozpływające się w ustach i kruche
jednocześnie, oscypek podany w formie niby-chipsów i pomidorki – tak, nawet
pomidorki – nieprzeciętnie intensywne i pełne smaku. Odrobinę blado wypadał
przy tej przystawce domowy makaron („pierwsze danie”) z czosnkiem niedźwiedzim
i (mało wyczuwalnym) kozim twarogiem (26 zł), choć była to kompozycja bardzo
poprawna, lekka i przyjemnie wiosenna.
Co z daniami głównymi? Schabowi wieprzowemu (42 zł) trudno cokolwiek
zarzucić, oprócz tego, że za tę cenę brakło efektu „wow” (lecz jest to chyba
najbezpieczniejsza propozycja z karty) – smaczne, aromatyczne, jędrne i zarazem
miękkie mięso, intrygujący sos, fajne purée ziemniaczane z gorczycą i dobrze
przyrządzone warzywa. Z kolei dużo więcej oczekiwałam od wybranej przeze mnie
polędwicy z dorsza (56 zł, jedyne danie rybne w tym menu). Chrupiące, ugotowane
w punkt szparagi świetnie się obroniły, lecz w sosie przeszkadzała mi zbyt duża
ilość octu, a ryba sprawiała wrażenie wręcz rozgotowanej – w ustach robiła się
z niej namoczona papka, zdecydowanie zabrakło jej jędrności. Szkoda.
Pięćdziesięciu sześciu złotych szczególnie.
Na koniec skusiłam się na wuzetkę (15 zł), nie tylko dlatego, że nie
przypominam sobie, bym widziała ją kiedykolwiek jako deser w restauracji. Ostatnio
jadłam to polskie ciasto chyba z piętnaście lat temu. Teraz miałam wrażenie, że
była taka sama – klasyk, po prostu. Zupełnie niepotrzebnie zaserwowano ją na
irytującym kamieniu łupkowym, rezygnując z podawanej do tej pory pięknej zastawy ciekawie eksponującej
dania.
Zaczęło się fenomenalnie – świetnym czekadełkiem i przystawkami. Dania
główne okazały się jednak zbyt banalne jak na swoją cenę, a wszystko zamknął po
prostu dobrze wykonany klasyk. Patrząc jednak na całokształt, mam ochotę, a
może wręcz powinność, tę restaurację polecić, przymknąwszy oko na wpadki. Bo
Pod Nosem jest elegancko, serwisu nie trzeba się wstydzić, a Przemysław Bilski
podaje tam tę ambitniejszą i ciekawszą polską kuchnię (zajrzyjcie do menu). Nie
będzie obciachu ani zabrać tam znajomych z zagranicy, ani pójść na randkę.
Szef kuchni: Przemysław
Bilski.
Plus: krótka karta, dopracowany wystrój, spójna koncepcja restauracji, świetna
lokalizacja.
Minus: nierówny poziom dań.
Polecam:.na
spotkanie biznesowe, specjalną okazję, romantyczną kolację; zarówno turystom,
jak i mieszkańcom Krakowa.
Średnia ocena: 4,13 na 5. Jedzenie – 4/5 Obsługa – 4.5/5
Wnętrze – 4.5/5 Ceny
– 3.5/5
Bądź na bieżąco:
Fajne miejsce - z deserów polecam lody - REWELACJA! - zwłaszcza te o smaku lawendowo-borówkowym (choć malinie i wanilii nie da się nic zarzucić także:) - takie są aksamitne i...no spróbować trzeba:) i zupa dobra - owa krzonówka - jakby żurek ale bez zakwasowego posmaku - coś jakby słodkawa (nie słodka - ale inaczej smaku nie potrafię opisać. No i fois gras - jeżeli ktoś gustuje - pyszne. I pierogi z ogonem wołowym (tzn. bardziej ten ogon bo ciasto za każdym razem mi jakoś tak nie podchodziło - raz było za cienkie a ostatnio przyklejało się do noża - w smaku natomiast wszystko ok :). ceny - hmmmmm o dorsz w starciu z efektem smakowym rzeczywiście nie powala;) ale możnas korzystać z ulotki promocyjnej i mieć 10% zniżkę:))Zdecydowanie jestem na tak.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się? czy już kiedyś Ania opisywała ten lokal?
OdpowiedzUsuńNa blogu wspominałam o nim tylko w dziale "Nowe Miejsca", w krótkiej, informacyjnej notce o otwarciu. :)
UsuńChętnie odwiedzę, zobaczymy co tam ciekawego :)
OdpowiedzUsuńpyszności!!! :D
OdpowiedzUsuńPotrawy przepyszne, szkoda tylko, że ceny takie wysokie:(
OdpowiedzUsuń